środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział pierwszy.

- To może się udać! - Krzyknęła Rydel pełna nadziei.
- Ucisz się. - Szepnął Louis. - Chcesz ściągnąć szwędaczy? Albo co gorsza biegaczy? - Tomlinson zirytowany uniósł brwi. Blondynka spojrzała na niego spode łba i usiadła na kamieniu obok Rikera.
Zombie miały inne możliwości w zależności od okresu od zarażenia. Biegacze - byli fazą wstępną. Byli bardzo szybcy. Nigdy nie chodzili, a jak sama nazwa wskazuje, zawsze biegali. Widziały bardzo dobrze i miały dobry słuch. Nie reagowały jednak na zapach człowieka, co wiele ułatwiało.
Szwędacze byli fazą zaawansowaną. Albowiem pozbawieni byli wzroku, a zagrożenie rozpoznawali za pomocą słuchu lub węchu. Ludzie z dwojga złego zawsze woleli trafić właśnie na nich, bo poruszając się cicho i w bezpiecznej odległości łatwo można było uniknąć kłopotów.
- To musi się udać. Wyobraź sobie wielką i potężną kolonię, już nie straszne byłyby nam biegacze. - Styles był bardzo dumny ze swojego pomysłu, myśl, że mógłby uratować rodzinę i przyjaciół napawała go nadzieją. Wtedy po raz pierwszy uwierzył, że to jeszcze nie koniec.
- Myślisz, że to centrum jest całkowicie puste? Pewnie roi się tam od zombie. Czym ich załatwimy? Posyłasz nas na pewną śmierć.
- Teraz to ty się ucisz. - Warknęła Rydel i podeszła do Louisa. - Ty zawsze umiesz tylko narzekać. Od czasu apokalipsy, wnosisz do tego zespołu tylko pesymizm. - Rydel i Louis nigdy za sobą nie przepadali. Dziewczyna zawsze była pogodna, nawet w czasach apokalipsy potrafiła poprawić wszystkim humor swoim uśmiechem. Louis za to zawsze był pesymistą, przed apokalipsą jak i po. Harry dobrze dogadywał się z Rydel bo obaj widzieli szklankę do połowy pełną. Styles myślał, że jego wielki plan na ocalenie ludzkości może się udać. Rocky z natury był realistą. Nie widział wszystkiego w czarnych barwach jak Louis, ale w odpowiednich chwilach umiał obiektywnie spojrzeć na sprawę.
- Musieliśmy ją zabrać? - Odgryzł się Louis.
- Louis! - Upomniał go Liam. - Nie zapominasz się trochę? Przesadzasz.
Styles bał się, że Louis nie przestanie dokuczać Rydel i dojdzie do bójki pomiędzy Lou a którymś z jej braci. Powrócił więc do tematu.
- Musimy zdobyć broń. Ma ktoś pomysł, gdzie moglibyśmy ją dostać?
- Niedaleko jest komisariat, jeżeli dopisze nam szczęście może znajdziemy jakąś broń - Odezwał się Ellington.
- Nie możemy mieć tylko broni palnej, przydałyby się jakieś łuki lub inny cichy sprzęt. Usłyszą wystrzał. - Dodał Ross.
- W szkole był klub ,,Łuków i strzał", pewnie mają tam dużo tego typu...
- A jak tam się dostaniemy?- Przerwał Niallowi Louis.  - Mamy tylko noże kuchenne mamy Harrego. Macie jakiś plan? Czy tylko wymyśliliście sobie, że pojedziecie sobie do szkoły i na komisariat, ukradniecie broń, oczyścicie centrum i wszystko będzie okej?
- Mam pewien plan. - Powiedział Liam. - Nie wiem jak dostaniemy się na posterunek, ale wiem, jak możemy dostać się do szkoły. Kto powiedział, że zawsze musimy być cicho? - Uśmiechnął się i spojrzał na grupę.- Możemy się podzielić na dwie grupy, jedna może odganiać zombie a druga może bez problemu wejść do szkoły.
- Jak odganiać? - Spytała Rydel a na to Louis przewrócił oczami.
- Pomyśl Delly. - Odezwał się Ross. - Czy to biegacze, czy szwędacze to i tak reagują na dźwięk. Jedna grupa może być w aucie a druga prześliznąć się do szkoły, ale i tak będzie potrzebna jakaś broń w ostateczności.
- To możemy najpierw pojechać na komisariat, nie powinno być ich tam aż tak dużo. To mały budynek. - Podszedł do nich Riker.
- Dobrze. Pierwsza grupa to: Ja, Louis, Rydel i Rocky. W drugiej grupie będą: Ellington, Riker, Liam, Niall i Ross. Pierwsza grupa wejdzie do szkoły a druga będzie ich odganiać. - Styles podzielił wszystkich na czteroosobowe grupy i przydzielił im zadania. Louisowi nie podobało się za bardzo, że będzie musiał jechać z Rydel, ale postanowił się do niej nie odzywać dla dobra misji.
- My możemy pojechać autem i wysadzić was gdzieś blisko szkoły. - Zaproponował Ell.
- A jak uciekniemy? - Spytała go Rydel.
- My też musimy mieć auto. - Wtrącił się Styles. - Wy pojedziecie bardziej wytrzymałym, żeby biegacze go wam nie poniszczyli. Obok posterunku są policyjne radiowozy i myślę, że będą wystarczająco mocne, żeby was ochronić.
Wszyscy zebrali się przy namiocie Rocky'ego i omówili dokładnie co mają robić. Najpierw musieli pojechać na posterunek. Wybrali więc, że tam wszyscy wybiorą się Jeepem Liama. Postanowili, że przeprowadzą tą akcję dziś, obawiali się tropicieli i obawiali się jutra. Wiedzieli, że jeżeli ktoś ich znajdzie, czy to tropiciel, czy to zombie, może być o jedną osobę mniej. Zabrali komplet noży kuchennych mamy Harrego i ruszyli w stronę samochodu. Styles usiadł pomiędzy Louisem a Rydel, na przeciwko Delly siedział Niall pomiędzy Rikerem i Rossem. Rocky prowadził, a bok niego siedział Liam z Ellingtonem na kolanach.
- Serio? - Spytał poirytowany Liam. - Dlaczego muszę mieć Ella na kolanach?
- Bo kłóciliście się kto usiądzie z przodu, więc to wasza kara za kłótnie. - Odpowiedział mu Rocky.
- Ja tam nie narzekam. - Uśmiechnął się Ratliff. Rydel spojrzała na Ellingtona w tym samym czasie kiedy on spojrzał na nią. Spuściła wzrok i uśmiechnęła się lekko. Już przed apokalipsą czuła coś do tego chłopaka, ale kiedy powoli nabierała odwagi, żeby mu to wyznać, nastała apokalipsa. Delly nie uważała, że to jest dobry czas na wyznawanie miłości.
- Ja pierdole. - Mruknął Louis przyglądając się Delly i Ellingtonowi. Blondynka spojrzała na niego wrogo i pokazała środkowy palec. Ruszyli i wszyscy starali się zachować ciszę kiedy wyjechali z lasu. Rocky starał się jechać ostrożnie, omijał wszystkie dziury i delikatnie hamował. Nie chodziło mu tylko o zombie, wiedział, że gdyby jakoś uszkodził auto Liama on uszkodziłby jego. Rossowi strasznie się nudziło, więc zaczął liczyć drzewa wzdłuż drogi.
- Jedno, drugie, trzecie,czwarte... - Szeptał i podążał wzrokiem po coraz to innych drzewach.
- Nie rób tak bo się porzygasz. - Powiedział poirytowany Louis. Denerwowało go to, że Harry przydzielił Rydel do ich grupy, doskonale wiedział, że Louis nie przepadał za Rydel.
- Za dwie minuty będziemy na miejscu. - Poinformował grupę Rocky. Wszyscy zaczęli się bardzo denerwować. Nie chcieli żeby ktoś umarł. Nawet Louis, który z niewiadomych powodów nienawidził Rydel, nie chciał żeby umarła.
- Stój. - Liam zwrócił się do Rokcy'ego. - Widzisz? Za około piętnaście metrów będzie komisariat. Widać go, aż stąd. Widzę tam czterech biegaczy i sześcioro szwędaczy. Ktoś musi odciągnąć biegaczy żebyśmy mogli si tam dostać.
- Ja, Ross, Liam i Ellington. - Delly uśmiechnęła się trochę wypowiadając imię Ellingtona, ale szybko kontynuowała, mając nadzieję, że nikt nie zauważył tej chwili słabości. - Możemy trąbić i ich tu zwabić. Jak będą już blisko to poczekamy chwilę na szwędaczy, a potem odjedziemy i zgubimy biegaczy. Wrócimy tutaj i pojedziemy do szkoły.
Wszyscy zgodzili się z Delly. Niall, Louis, Rocky, Riker i Harry wyszli z auta i schowali się głębiej w lesie. Czekali chwilę, aż Delly zaczęła trąbić. Czworo biegaczy obróciło się w stronę samochodu i ruszyli w jego stronę. Rydel nie przestawała trąbić a obok auta zaczęło zbierać się coraz więcej zombie. Blondynka wyglądała na przerażoną, więc Ellington zaczął ją pocieszać.
- Wszystko będę dobrze Delly. - Pogładził ją po ramieniu. - Nie dostaną się do środka. - Przez dotyk Ratliff'a na skórze Rydel pojawiła się gęsia skórka, a na jej policzki wkradł się krwisty rumieniec. Kiedy większość zombie próbowała dostać się do auta, blondynka wzięła głęboki oddech i nacisnęła pedał z gazem. Biegacze pędzili za autem i próbowali na nie wskoczyć, a szwędacze powoli snuły się drogą za samochodem.
- Teraz. - Szepnął Rocky i wszyscy zaczęli biec w stronę komisariatu.
- Ten jest mój. - Powiedział Styles wbijając nóż w głowę jednego z szwędaczy. Dobiegli do drzwi i próbowali je otworzyć. Ostatecznie Louis wyważył je kopnięciem. Zapukali kilka razy czekając na jakiegoś zombie. Z ciemności wyłonił się jeden szwędacz w mundurze policjanta. Brakowało mu jednej ręki, a jego żuchwa była oderwana i ledwo się trzymała. Rocky podszedł do niego, zarażony próbował go ugryźć, ale Lynch jednym, płynnym ruchem wbił mu nóż w głowę.
- Broń jest obok gabinetu szeryfa na końcu korytarza. - Szepnął Louis do Harrego.
- Skąd to wiesz? - Zapytał zdziwiony Riker, lecz Louis mu nie powiedział. Cała grupa szła zwarta i skupiona. Rozglądali się, szukając potencjalnego zagrożenia.
- Tutaj. - Lou podszedł do mocarnych drewnianych drzwi i próbował je otworzyć. - Zamknięte.
- Klucze powinny być w gabinecie, pójdę po nie. - Zaproponował Riker. Chłopcy przytaknęli i osłaniali kolegę. Blondyn delikatnie przekręcił gałkę u drzwi, które otworzyły się ze skrzypnięciem od którego Riker prawie dostał zawału. Prześliznął się obok resztek potrzaskanej szyby i podszedł do oszklonej szafki w której mieściły się klucze.
- Riker, szybciej. - Pośpieszał go Louis.
- Już chwila. - Odpowiedział i starał się otworzyć szafkę. Nagle usłyszał znajome charczenie. Odwrócił się i zobaczył zarażonego, który był kilka kroków od niego. Odskoczył zaskoczony i uderzył głową o szafkę za nim, zemdlał. Rocky szybko podbiegł do brata nie zwracając uwagi na rozbite szkła i zabił zarażonego. Wziął brata na plecy i wyniósł go na korytarz.
- Idźcie po klucze! Szybko! - Louis podbiegł do oszklonej szafki i rozbił jej szklane drzwi łokciem.
-Mogłeś ją otworzyć normalnie!- Krzyknął Harry. Lou wziął mały, złoty kluczyk, na którym był wygrawerowany mały rewolwer. Wybiegł z gabinetu i stanął przed drzwiami schowka na broń. Włożył klucz i delikatnie go przekręcił. Ciężkie drzwi otworzyły się a Louis zakrzyknął:
- Bierzcie ile się da! - Następnie wszedł do pomieszczenia i zobaczył dużą torbę z której wystawał karabin. Chwycił torbę w dłonie i zaczął ładować do niej broń. W pomieszczeniu zrobiło się tłoczno i wszyscy brali co popadnie. Gdy już wzięli większość broni wyszli tylnymi drzwiami posterunku.

Ten rozdział mi się jakoś podoba ;p Rozdział był już dawno napisany, tylko musiałam go dokończyć, ale albo nie miałam weny, albo jak już ją miałam to byłam zajęta ;-; Mam nadzieję, że rozdział spodobał, a następny napisze Kamila.         
~Paulina

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Prolog

   - Na świecie na pewno jest więcej osób takich jak my. - mruknął Harry, zerkając w stronę Rocky'ego. Lynch przeniósł wzrok z zachodzącego już słońca na swojego najlepszego przyjaciela.
- Może i są, ale co z tego? - zapytał Rocky znów zerkając na słońce.
- Myślałem nad tym. Skoro jest nas więcej, możemy odnaleźć innych i połączyć nasze siły.  Będą większe szanse na przetrwanie. - Rocky tylko uniósł brwi i milczał przez chwilę. Po kilku minutach zadał kolejne pytanie:
- Jak chcesz to zrobić? - prychnął - Będziesz trzymał ludzi w namiotach? Skąd weźmiesz żywność i ubrania? A co najważniejsze, jak znajdziesz ludzi?
- Może napiszemy na naszej bazie ,,schronienie dla ludzi, którzy nie są zombie"? - uśmiechnął się Styles, będąc dumnym ze swojego planu. W jego głowie już rodziły się obrazy ich przyszłości, którą razem mogą stworzyć.
- Oczywiście. Wiesz, może zombie tego nie przeczytają,  ale tropiciele już tak. - Tropiciele byli dziwnymi ludźmi.  Nie zarazili się, było z nimi wszystko w porządku, ale zamiast trzymać z innymi ocalałymi postanowili ich zabijać. Zabijać przy pomocy wielu podstępów, a potem zabierać wszystko. Zabierać ubrania, broń, żywność, wszystko co mieli i się nadawało.
- To może po prostu kiedy zobaczymy kogoś kto jest niezarażony to powiemy mu o schronisku. Posłuchaj, to  naprawdę może się udać. Wyobraź sobie wielką kolonię ludzi, takich jak my i nasi znajomi, czy rodzina. Ludzi, którzy mogą nam pomóc z tym gównem. Potrzebowalibyśmy tylko jakiegoś miejsca, w którym możemy przechowywać jedzenie, odzież...
- Albo takie, gdzie jest już jedzenie i odzież.  - mruknął Lynch, a jego przyjaciel zastanowił się przez chwilę. Oboje zapatrzeni byli przed siebie, chociaż nie było tam nic wartego uwagi.
- Centrum... - szepnął Styles, wstając z miejsca i podchodząc do Rocky'ego. Szatyn spojrzał na niego, bo nie dosłyszał co powiedział Harry.
- Centrum handlowe na obrzeżach miasta. Nikt nie próbował się tam dostać. Tam są najważniejsze sklepy. Apteka, odzieżowy i coś w stylu supermarketu. Można się tam zakwaterować. Rocky, to przecież wspaniały pomysł.


Hejka wszystkim :) No więc to prolog naszego bloga. Kiedyś już próbowałyśmy z czymś takim, ale nie wyszło haha, mam nadzieję, że tym razem się uda. Jeśli Wam się podoba to zostawcie komentarz, bo to motywuje :)
W ogóle, co oznacza nazwa, żebyście nie mieli nas za jakieś dziwne xD
Ireth oznacza Kamila, a Isilra to Paulina w języku elfickim (?)
Tak się kończy brak pomysłu na nazwę ;-;
Bardzo, bardzo, bardzo dziękujemy za szablon. Polecam Dellyland XD Standardowo, jak szablon to tylko od nich.

~ Kamila R5
Heja :) Tak, wiem prolog jest krótki, ale obiecujemy, że inne będą dłuższe. Mam też nadzieję, że szablon wam się spodobał bo ja go kocham *-*
~Paulina